Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

fotelu, w pozie cynicznej, z przerzuconą przez poręcz jedną nogą, którą kiwała jak mała dziewczynka.
— A papierosy?
Przez chwilę pili rum i palili papierosy.
— Właściwie, Agnes, przy całej twej przewrotności twoja miłość nic nie daje — odezwał się Popiołka, zapatrzony w płomień lampy. — Ty oszukujesz. Zawodzisz. Twoja zmysłowość, twoje rozpasanie jest właściwie — umysłowe, literackie. Budzisz pożądania, których już nie możesz zaspokoić! Zmęczenie? Ty nie dajesz nawet zmęczenia.
— A jednak przed chwilą leżałeś prawie omdlały!
— Zdaje ci się. To nie ze zmęczenia, lecz raczej z niezaspokojonego rozdrażnienia, które muszę opanować, inaczej...
— Inaczej co?
— Mógłbym cię zabić lub poprostu — wyrzucić za drzwi.
Ważąc się i kołysząc na poręczach fotelu, Agnes przypatrywała mu się złośliwemi, błyszczącemi oczami. Przy wargach trzymała szklaneczkę z rumem. Na tę szklaneczkę padł płomień z naddartego abażuru i oto zdawało się, że czarna, bezwstydna djablica liże trzymany w ręce rozżarzony węgiel.
— Cieszy mnie to, co powiedziałeś... Pokazuje się, iż żądze, jakie ja rozpalam, wychodzą poza granice zmysłowości ludzkiej... To cielesne wyczerpuje się, staje się nudnem... Rozpoczyna się pożądanie wielkie, nie mogące znaleźć zaspokojenia... Ogień, który trawi, wybuchnąć nie mogąc... Dopiero tu rozpoczyna się dusza.