Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

do wiosny, a boisz się zimy i ciemności. Strachby ci było powietrza czystego — musisz mieć zawsze jakieś niebiańskie mikroby w przestworzu. A kiedy przyszedł czas, kiedy cię zawołano — stałeś się gladjatorem. Ależ tak! Miljony nas, panów stworzenia, kłaniając się orłom, lwom i półksiężycom szły na śmierć dawnym, sprężystym krokiem gladjatorów, tak głupich, tak strasznie głupich, że na świecie nie nadawali się na nic innego, jak tylko, aby leciwsze matrony miały z nich w łóżku pociechę. Pomyśl, jak śmiać się w duchu musiały z was kobiety, kiedy sami zaczęliście się pomiędzy sobą wybijać, im zostawiając wolność i panowanie.
Czemże teraz będziesz? Na wiosnę zostałbyś Stieńką Razinem, aby być dużo na świeżem powietrzu. Rozbijałbyś i hulałbyś z dziewczętami przy ognisku, na świeżej trawie. W zimie, z nudów, zostałbyś bodaj Iwanem Groźnym. Znam cię i wiem, że ludzie dla ciebie nie istnieją, mogliby nie istnieć. Znienawidziłeś ich... Ale od tego do prawdziwego wyzwolenia — bardzo daleko! Dlatego, że cię skrzywdzono, stanąłeś po stronie pokrzywdzonych i zdaje ci się, że jesteś jakimś rycerzem nowej prawdy. Wierzysz w raj na ziemi.
— Nie wierzę! — głucho mruknął Popiołka.
— Wierzysz! — odpowiedziała mu z przekonaniem Agnes.
Zsunęła się z fotela, a napełniwszy swą szklankę, podeszła do Popiołki. Usiadła przy nim, jednem ramieniem objęła go za szyję, piersią przylgnęła do jego piersi, szklaneczkę podniosła do jego ust.
— Pij! — mówiła i w niskim jej głosie zabrzmiała prawie tkliwość. — Pij — trunek z piwnic obalo-