Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

Cobyś ta udawała! Artysta jestem, ludzi czuję, widzę nawskróś. Ty jesteś „cymbał grzmiący“, deklamatorka. Sama żyjesz w pustce — i owszem, z tem się zgadzam. Twoje marzenia są takie same, jak twoja miłość — nie dają nic, bo za niemi nic niema, duszy niema. Ty jesteś mały, nędzny, plugawy potworek — maszkaron ohydny, który się przyśnił jakiemuś dręczonemu przez złe sny średniowiecznemu mnichowi.
Wybuchnął śmiechem.
— Djabeł! Jak Boga mego — djabeł! Ależ — i owszem, najzupełniej wierzę! Tak jest, chodzi po świecie i kusi ludzi — nieraz sam widziałem. Istotnie — to nie ulega wątpliwości. Więc ty, Agnes — ty jesteś mój „incubus“. Bardzo ładnie. Bardzo mi przyjemnie. Owszem, wdzięczny jestem djabłu za uprzejmość. Nudzę się, jak widzisz, piekielnie, jestem tak samotny, tak opuszczony... Powiedzmy też, że zmęczyłem się trochę... Chwila jak najodpowiedniejsza... Nie jestem od tego... Ale co! Żałuję, że sam djabłem nie jestem! Dobre miałbym dziś czasy...
Zaśmiał się ironicznie.
— I czegóżeś nadzwyczajnego dokazała, djablico? Wre w tobie i kipi złość, zbrodnia... Włosy jeży ci zbrodnicza ambicja, a jakież te wielkie twoje zbrodnie? Uwiodłaś rodzonego brata, no... Zostałaś prostytutką, a zarazem ajentką „kontrrazwiedki“ carskiej... Do swej jamy wciągałaś nieostrożnych oficerów — złodziei, dezerterów, łotrzyków, okradałaś ich i „wsypywałaś“... Wielkie rzeczy!... Dziś tak samo pracujesz dla bolszewików. Po dawnemu grasz rolę uwiedzionej piękności, nieszczęśliwej córki pułkownika i wciągasz do swego hotelowego nu-