Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/144

Ta strona została skorygowana.

— Będę katem, kochającym swe rzadkie i święte rzemiosło... Będę czerwoną kapłanką śmierci... Będę chodziła za wojskiem i rozstrzeliwała jeńców, oficerów... Wy zepsuliście i zdeprawowaliście nawet rozkosz mordu, zabijacie na zimno maszynami... Ja wznowię krwawe ofiary... Ale na początek...
Przycisnęła się do piersi Popiołki.
— Na początek, na pierwszy raz trzeba mi ofiar upragnionych, takich, których śmierć obmyślałabym długo, jak pieszczoty dla kochanka... I ja te ofiary znam... I ty je znasz... I możesz mi je wydać...
Ucho trzymała na jego sercu. Uczuła jak na chwilę przestało bić.
— Wydasz? — szepnęła.
Gardło mu coś ścisnęło. Chrząknął.
— Dziwię się, że ci karku nie skręciłem w tej chwili! — odpowiedział jej, z trudem opanowując się. — Ale i to poza u ciebie, idjotyczna, kabotyńska poza, naśladowanie... Ja też widziałem „Salome“ w „Kameralnym“, w inscenizacji Meierholda... Pachnie ona bardzo rybą po żydowsku!... Daj mi głowę Jana!
Parsknął śmiechem.
Agnes wyprostowała się.
— Jakiego „Jana“ znów ci się zachciewa! — drwił z niej. — Ten twój „Jan“ to kanalja, zbrodniarz, któryby ci mógł być mistrzem... To poprostu ludożerca... A ona — biedna, oszukana kobieta...
— Piękna jest! — westchnęła.
— I oczywiście, naśladując „Salome“ mogłabyś wziąć tych ludzi na tortury — mówił dalej. — Rozumiem to. A w zysku jeszcze i te piękne butony, brylanty, klejnoty...