Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

mazurskim nosem świeciły wybrylantynowane i podkręcone w górę wąsy.
— Towarzysza Popiołkę zastałem? — spytał Zaucha.
— Jest, ale zajęty.
— Poczekam na niego.
— To utopja! — potrząsł głową właściciel zdziwionego czoła.
— Niby dlaczego? — zdziwił się teraz Zaucha. — Mam do niego bardzo ważny interes i muszę się z nim widzieć. Przyjeżdżam z Kijowa.
— A, z Kijowa! — zgodził się „anarch“ takim tonem, jakby mówił: — To co innego, trzeba mi było zaraz powiedzieć.
Podumał, a potem rzekł:
— Widzicie, towarzyszu, Popiołka jest teraz bardzo zajęty i nie wiem, jak to długo potrwa. Czekać można — jeśli kto chce...
— Będę czekał.
— No, to proszę. Rozbierzcie się...
— A nie zginie? — mówił Zaucha, zdejmując wierzchnie nakrycie.
— Utopja! My jesteśmy dobrze zaopatrzeni, a stąd nic nie wyniesie. Ciepło u nas, znaleźliśmy w „osobniaku“ spory zapas węgla i drzewa, palimy i siedzimy tu, jak u Pana Boga za piecem. Pozwólcie, pomogę wam. Ostrożnie, potkniecie się.
— A, karabin maszynowy!
— Wkrótce każdy przyzwoity człowiek, zamiast psa, będzie za sobą ciągnął na sznurku karabin maszynowy. Taka moda!
Rozmowny anarchista wprowadził Zauchę do obszernej, białej, przyzwoicie urządzonej jadalni,