Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

z długim siołem, na którego końcu syczał jeszcze i pogwizdywał wielki, mosiężny samowar; tuż stał czajnik, przykryty dla ciepła kogutem, z żółtej flaneli. Żółty, orzechowy kredens wiedeński, czarne pianino, ozdobne wazony, miękka, otoczona fotelami kanapa w kącie pokoju, zegary — wszystko przypominało niezbyt wytworną wprawdzie, ale wygodną i zaciszną jadalnię zamożnego burżuja.
— Siadajcie! Może herbatki? Nie? Ale może przecie?... Dobra! Nie? No, to papierosa!
Z tylnej kieszeni spodni wyjął dużą papierośnicę srebrną ze złotemi inicjałami, wśród których błysnął drogi kamień, poczęstował Zauchę, a potem, zamknąwszy głośno papierośnicę, schował ją do kieszeni.
— No? I jakże się wam u nas, anarchistów, podoba? — zapytał z nietajoną dumą, zapalając Zausze papierosa.
— Owszem, owszem! — uznał Zaucha.
— Ludzie myślą, że my tu sztyletami wciąż tylko wywijamy, trucizną pijemy „bruderszaft” i tańczymy goli. Utopja! Żyjemy sobie cicho, czyściutko, cieplutko, spokojnie — jak w raju! Wszystko jest, niczego nie brak... Wygoda! Siadajcie, proszę, siadajcie, tu, na kanapce, miękko! Prawda, jak to wszystko porządnie urządzone? Otóż mówi się — rewolucja, zwycięstwo proletarjatu, a kiedy się porówna nędzne mieszkania robotników z przepychem stojących pustką „osobniaków” burżuazji, pojąć nie można, jakim cudem te chramy egotyzmu jeszcze stoją i nie zostały zburzone. Wytłumaczyć to można tylko nadzwyczajnym taktem środowisk rewolucyjnych. Pomyślcie, rodzina, której własnością był