Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

ten „osobniak“, ma w Moskwie jeszcze wielką kamienicę, cztery „osobniaki“ i willę na wsi. I gdyby nie my, ta willa wciąż stałaby pustką! Zawsze mówiłem — niema to jak anarchiści! Wszystko inne — to utopja!
Słowa gadatliwego anarchisty ciągnęły się, jak zlepione i nagle Zaucha zauważył, że one mają zapach — smarowidła na buty, wosku do froterowania podłóg, kleju stolarskiego, czy przepoconego, dawno niemytego ciała, czegoś, co czuć było warsztatem lub niewietrzoną garderobą.
— Przepraszam was — przerwał nagle. — Czem wy byliście w cywilu?
— Ja? — zdziwił się mały człowieczek i aż się oglądnął, szukając, do kogoby mogło być skierowane to pytanie. — Ja? Ja byłem przemysłowcem. Introligatorem.
— I wy jesteście anarchistą?
— Jestem! A czemuż nie miałbym być? Dziś takie czasy, że każdy musi być czemś...
— Czyżby?
— Rozumie się.
— Więc dlaczego nie jesteście bolszewikiem?
— Tak. Nieraz się nad tem zastanawiałem i pojąć tego nie mogę. Sam siebie doprawdy nie rozumiem. Właściwie to powinienem być bolszewikiem, bo na tem się znam. Ale wiadomo, że to efemeryda, zjawienie przechodnie. Stadjum rewolucyjności to dopiero anarchja; i bolszewizm musi awansować na anarchję, inaczej nie będzie się mógł umotywować. Więc ja to wolałem zrobić prędzej. Wie pan? Ja wogóle jestem dziwny. Nie wiem, czy drugiego takiego człowieka spotka na świecie.