Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

— Nie wiem. I dlaczegóż pan nie chce wrócić do kraju? — pytał Zaucha, niby nienaumyślnie chwyciwszy się słówka „pan”.
„Dziwny człowiek“ roześmiał się.
— Przecież tam nie puszczają! A Austrjacy biorą wszystkich na włoski front. U nas jeden, co uciekł od Austrji z włoskiego frontu, to on katastrofalne rzeczy opowiada o tem... A tu znowu bolszewicy chcą brać „plennych” do krasnej armji. Słyszał pan? W samej Syberji jest dwieście tysięcy „plennych“, a bolszewik wojska porządnego nima, to on „plennych” będzie brał. A mnie to naco? Jak ja w naszej „czarnej gwardji”, to mnie już nic nie obchodzi...
— Co to za hałasy? — zdziwił się Zaucha.
Od pewnego już czasu słychać było liczne, ciężkie stąpania na górze, na pierwszem piętrze. Dolatywały nawet stłumione krzyki, odgłosy nawoływań, raz huk, jakby coś ciężkiego upadło. Teraz, głosy te niskie, bezwzględne, szorstkie wrzawą swą wypełniły westybul. Dudniały kroki na schodach, szczękała broń, ktoś upuścił karabin...
— Nic takiego. To tylko nasi ludzie idą do pola. Zaczekajcie chwilę!
Zaucha siedział sam, zasłuchany w cichy świst samowara, trochę zmieszany, trochę zawstydzony, nieswój. Było mu zupełnie głupio.
— Nie doczekam się chyba Popiołki! — pomyślał, przygotowując sobie mimowoli wyjście.
Wiszący koło kredensu zegar ścienny wybił powoli ósmą.
— No, jeszcze wcześnie. Mogę chwilę zaczekać — wahał się.