Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdrastwujtie, burżuj! — zawołał na niego. — My, zdaje się, widzieliśmy się wczoraj w domu Titowa... Jak się wam podobało?
— Cóż? Zajmujące! — rzekł Zaucha ostrożnie.
— Wy do Popiołki? Znaleźliście go?
I Żuków odwrócił się od niego, nie czekając na odpowiedź.
— Co za burżujskie bydlę z tego „Utopji!“ — trzeszczał z oburzeniem Drozdowski. — Wiecznie się z czemś kryje, wiecznie ratuje jakieś pozory. Zrozumiej-że, człowieku, że nam plewat‘ na pozory! Okres konspiracji w kanałach podziemnych już minął. Na słońce wyłaź, kanalarzu!...
— Piękny temat — wzruszył się pretensjonalnie ubrany młodzik, wysoki, chudy, pogięty, jakby składany. — Piękny temat! Wychodź na słońce, kanalarzu, śmiało spojrzyj mu w twarz, to brat twój, twój przyjaciel.
— Poklep je po ramieniu! — roześmiał się Żukow. — Nie będziesz już potrzebował czyścić kanałów! Precz z kanałami! — Kakaja czepucha!
Składany młodzik wyciągnął długie, czerwone łapy w przykrótkich rękawach czarnej, aksamitnej kurtki i rozczapierzonemi palcami, jak grabiami, przejechał sobie przez gęstą, długą czuprynę.
— Otóż mi rewolucjonista! — mówił z wyniosłym uśmiechem. — Tak, tak! Z podziwem patrzę, jak ze scen zdobytych przez lud teatrów wciąż jeszcze śpiewają „Aidy“ i „Traviaty“ ze wszystkimi Hiszpanami i hrabiami, jak w przyjętych przez was wierszach wciąż jeszcze rozkwitają te same róże z pańskich oranżeryj i jak oczy wasze aż się rozlatują zezem z rozkoszy na widok obrazów, sławią-