Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

przekonany „cowboy“ ze świszczącemi oczami wyjącej syreny Dni. Jego lasso silnie okręca mózgi słuchaczów. Z pod jego wierszy trudno wyjść żywym, to znaczy żywym, jeszcze żywym dla starej sztuki.
— Atoli, przestańcie. Czy wy wiecie, co wy wygadujecie, opętańcze? — gwałtownie rzucał się Drozdowski. — Zlitujcie się, niech go kto poskromi!
— Efemeryda! Efemeryda! — powtarzał jakby magiczne jakieś słowo Utopja, wpatrzony z cielęcym podziwem i przerażeniem w towarzysza Atolla.
Ale futurysta nie dał sobie przerwać, lecz ciągnął niewzruszenie głosem spokojnym, drewnianym, zlekka skrzypiącym:
— Majakowskij — to apasz dla kretynów, na „five o‘ clock‘u“ — rewolucyjny dyktator dla czających się reakcyj — dzieweczka dla mądrych, wolnych i doskonałych w sobie dla kultury. Jego człowiek — to rozmach wszechświatowy, genjalnie szukający. Swą żywiołowością Majakowskij wywołuje trzęsienie ziemi w twórczości i jest jedynym, który tak nirwannie dźwiga na gwiazdy tych, którzy chcą pić herbatę w obłokach. I z obrzydzeniem myślę o tem, iż tylko nieliczni czują jego wielkość w całej jej pełni, podczas gdy on — jest z serca Człowieczeństwa!
Futurysta skończył i powiódł wielkiemi, zimnemi, niebieskiemi oczami po twarzach towarzyszów, przyczem dumne spojrzenie jego musnęło twarz Zauchy, jakby pytając:
— A co? Nie jestem genjalny?
— Psiakrew, Utopja, jeśli teraz rumu nie dacie, to już doprawdy nie ręczę za siebie! — nie na żarty rozgniewał się Drozdowski.