Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Pasażer — otyły olbrzym, łysawy blondyn, przeląkł się. Twarz drgnęła mu, że aż oczy zamknął. Wyjąkał z trudem:
— Sa-ła-wjow!
Patrzono na niego z pogardą.
— Wasz dokument? A, praporszczyków już niema. To było kiedyś, teraz — skończyło się.
— Teraz wszyscy równi — pouczyło kilka głosów.
Mocny, badawczy wzrok żyda obmacał kilka twarzy i przez mgnienie oka zatrzymał się na twarzy Zauchy, który stał przytajony w sobie, z gapiowato otwartemi ustami. Drapieżne źrenice komisarza kilku spojrzeniami przekłuły ciemne kąty, w których piętrzyły się „sumki” i toboły żołnierzy. Wreszcie żyd odwrócił się i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Rewizja podrażniła żołnierzy.
— Jakiem prawem on wypytuje ludzi? — odezwał się ktoś. — Pokaż twarz! Jak wasza familja? A jak jego familja? A czemu on mnie pyta, a nie kogo drugiego?

Ale z górnych półek odezwały się gwałtowne, energiczne protesty. Leżeli tam „Krasnoarmiejcy” ideowi. Ci rozpoczęli teraz polityczną rozmowę, z kolosalnym tupetem posługując się obrzydliwym żargonem partyjnym i pod niebiosa wynosząc potęgę bolszewizmu.

III.

Pociąg ruszył.
Oparłszy się o ścianę i przestępując z nogi na nogę, Zaucha stał, leniwo i niedbale tropiąc myśli, przemykające mu się przez mózg. Bez protestu, z całą rezygnacją poddawał się monotonji niewygodnej, nowoczesnej podróży po Rosji, w ścisku, w nieopalonym wozie sanitarnym, bez światła. O świecy nie