Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

krótki, mocny kontur jego szerokiej szczęki, nakreślony w mroku czerwonawym refleksem przytłumionego światła.
Zaucha postanowił zadać jeden cios wprost w oczy.
— Słyszeć to słyszałem niewiele — rzekł z uśmiechem — ale zato przypadkiem widziałem was wczoraj przy robocie.
— Wczoraj? Gdzie? Kiedy? — zdziwił się Popiołka.
— W nocy, na Nikickim bulwarze, przy napadzie na samochód. Przebiegliście może w odległości dziesięciu kroków ode mnie. Wołałem na was — nie słyszeliście! Czyżby tak zhardział, że nie poznaje starych znajomych? — pomyślałem. I oto dlaczego odszukałem was i przyszedłem.
— Wczoraj, na Nikickim! Gdzieżeście wy byli?
— Jak przystało przyzwoitemu i bezbronnemu burżujowi, skuliłem się za pniem pewnej dobroczynnej, starej sosny. O mało mnie wasi ludzie nie postrzelili... Ho ho! Nie lada parada! Z drogi, hołoto, kiedy pan Popiołka idzie!
Popiołka był zmieszany, ale — śmiał się.
— Więc wyście tam byli? — pytał, śmiejąc się wciąż. — Byliście tam? Widzieliście?
— Najzupełniej przypadkowo. Wracałem właśnie ze zgromadzenia w klubie „Huraganu“...
— A, Rogdajew! U Rogdajewa byliście? Rogdajew jest dureń ze swemi odczytami. To, uważacie, grafoman, mędrkowaty taki, rozumiecie, gaduła, który wszystkich chce wciąż pouczać. Tłum chce rabunku, a nie odczytów! Rogdajew powinien zostać nauczycielem w szkole ludowej, a nie anarchistą.