Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

zmienił się. Chodząc, a chwilami przystając przed Zauchą, szybko wyrzucał oderwane zdania, od czasu do czasu szeroko wjeżdżając dłonią we włosy. Twarz jego, twardo i mocno modelowana, szeroka, z wystającemi kośćmi policzkowemi, po dawnemu pełna była energji i życia, lecz gdy przez rozdarty abażur padło na nią światło, widziało się, że rumieńce jej są hektyczne, podkreślone bladością, oczy płoną gorączkowo, a między grubemi, ukośnemi, ciemnemi brwiami rysuje się pionowa brózda.
— On jest nienormalny! — myślał Zaucha.
— Ale bardzo rad jestem, że was widzę, bardzo rad, wierzcie mi! — mówił anarchista, jakby zmieszany spokojem i badawczem spojrzeniem gościa. — Wszyscy się tu teraz spotykamy. Rewolucyjna Moskwa pociąga ludzi.
Przysiadł na poręczy fotela, stojącego przed biurkiem i twarz jego znów znalazła się w cieniu.
— O, ja właściwie jestem tu tylko w przejeździe! — protestował Zaucha.
— W przejeździe, nie w przejeździe, a w gruncie rzeczy każdy ciekawy, co się tu dzieje. Dokądże jedziecie? Do domu, rozumie się!
— Jakiż to dom? Ze Szwabami? Dziękuję! Na to jeszcze czas. Dokąd jechać? Wszystko jedno, byłe stąd wyjechać. Tu żyć już nie można.
— Tak mówicie? Tak mówicie? Na serjo?
— Absolutnie nie można. Chciałbym do Europy, ale to oczywiście marzenia niewykonalne...
— Dlaczego? Dlaczego? Dziś niema niemożliwości.
— Skądże ja wezmę pieniędzy?