Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prosta rzecz! Zarżnijcie jakiego bogacza, zrabujcie mu złoto i jazda w świat. Któż wam zabroni?
— Z nim się nigdy nie będzie można poważnie dogadać — pomyślał Zaucha, a potem mówił dalej: — Ostatecznie wyjadę na Syberję... Ach, przepaść, utonąć gdzieś w lasach, w puszczy, w samotności!...
— Tak, to niezła myśl. Syberja — to coś, wciąż jeszcze coś, mimo kolei...
Wstał i zaczął żywo chodzić po pokoju.
— Uważacie? Ja nieraz o Syberji myślałem... Zebrać tam bandę, partję swoją i rabować!... Podbić ten kraj...
— Jermak to już zrobił — sucho zauważył Zaucha.
— To i ja też mogę, zwłaszcza w dzisiejszych czasach... Możnaby tam założyć państwo wolnych ludzi, zupełnie wolnych. Pojmujecie to? Barbarzyńskie państwo, takie dzikie, piękne, gdzie człowiek byłby zwierzem... Życie w nieustannej walce, kobiety tylko zdobyczne, niewolnice, śmierć w polu, życie prawdziwe... Podbić te głupie ludy na północy, zorganizować je... Ale to potem! Cóż robicie w Moskwie? Rewolucja was nie pociąga? Nie pracujecie w niej?
— Mojem zdaniem to nie jest żadna rewolucja, lecz najazd barbarzyńców. Zorganizowany, uzbrojony i chciwy zdobyczy proletarjat napadł na stronę, którą obwołał wrogą sobie, która mu jednak nigdy wrogą nie była, nie wojowała z nim, nie była zorganizowana ani przygotowana do walki z tym najazdem i nie broni się nawet. Mówiąc między nami, to, co w żargonie rewolucyjnym nazywa się budowaniem