Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

Wzruszył lekceważąco ramionami i skrzywił się pogardliwie.
— To trudno! Będziemy już robić tę rewolucję! — dodał.
— Aha! Boli cię! — pomyślał Zaucha.
I pytał:
— Lecz cóż się z wami działo? Gdzieżeście bywali?
— W Krakowie siedziałem. Potem — wzięto mnie do wojska. Ktoś powiedział: „Gladjatora ze mnie zrobiono.“ Tak, gladjatora. Omal nie zmarzłem na śmierć w Karpatach, okropne rzeczy widziałem. Potem znów w Turkiestanie byłem w obozie dla jeńców. Znów — upiorne historje. Na przeszło dziesięć tysięcy ludzi ani jednego lekarza. Komendant obozu miał tajny układ z fabrykantem trumien, brał procent od każdej trumny. Wreszcie wypuszczono mnie na wolność.
Zamyślił się.
— Dopiero, uważacie, kiedy mnie puszczono, spadło to na mnie. Już w Karpatach, a potem w tym obozie zacząłem odczuwać niewypowiedzianą potrzebę swego człowieka. Właściwie to ja przecie nigdy z ludźmi nie żyłem. Oderwany od gruntu, bez pracowni, zupełnie obcy swemu otoczeniu, wśród tysięcy ludzi byłem zupełnie sam. Przyszła nostalgja, a z nią tęsknota do człowieka. W Taszkiencie była kolonja polska, burżuje... Zpoczątku przyjmowali mnie, chodziłem, ale potem pokazało się, że to nie to... Na pustyni wyrobiłem sobie bardzo wysokie pojęcie o człowieku, a tymczasem to, co znalazłem, pojmujecie, zupełnie temu nie odpowiadało... Powiedziałem sobie, żem sobie znowu coś w duszę nałgał,