Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

że chcę niemożliwości... Znowu, rozumiecie, na pysk zleciałem, sińców sobie nabiłem duchowo... Wtem...
Wstał i nerwowo przeszedł się po pokoju.
— Wtem — błysnęło. Przyszedł człowiek. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Przyszedł.
Stanął przed Zauchą, który patrzył mu w oczy, dwie iskrzące, czarne plamy w zgorączkowanej twarzy.
— Przyszedł człowiek, jak zjawisko, no i... oczywiście, nadużyto go, spaprano w błocie. Po ludzku. Połamano wszystko. Opluto. Patrzeć na to nie mogłem i — odszedłem. A później przyjechałem tu i — reszta się sama zrobiła. O mało, uważacie, nie dałem się nabrać. Teraz już wiem, czego się trzymać. I słuchajcie:
Tu rzeźbiarz wielką swą pięścią uderzył się w czoło i wykrzyknął:
— Kto człowiekowi nakłamał tych wszystkich głupstw o nim? Co komu mogło na tem zależeć? Poco ta komedja z kulturą i tak dalej? Co to znaczy? Przecie, jeśli się tylko jasno spojrzy w świat lub w siebie, widzi się, że niema zupełnie nic! I że to wszystko jedno, czy człowiekowi jest dobrze, czy nie... Rozwalić, rozwalić wszystko!
Zaucha milczał.
— Tamtędy, nibyto zwiedzając Turkiestan — mówił Popiołka — przez Aschabad przejeżdżały do Persji różne gady, szpiegi, złodziejaszki, spekulanty, jednem słowem draństwo wszelkiego rodzaju... Ja też byłem w Aschabadzie i chciałem uciec, ale nie miałem potrzebnych na to dwudziestu pięciu rubli... Chciałem zobaczyć Persję... Naturalnie, władze rosyjskie polowały na tych ludzi i bandyci też... Musiała to być bardzo rozgałęziona szajka...