Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak, tak! Przypominam sobie! Wszakże to i w Kijowie zamordowano trzech emigrantów — Polaków, jednego w lesie, pod Kijowem, dwóch w ich własnych mieszkaniach.
— Tam, rozumiecie, była gruba historja... Tam, uważacie, był pewien młody człowiek, który dorobił się pieniędzy i to nawet znacznych... Liczono go w owych czasach na parę kroci... Znałem go, pożyczałem od niego czasem po parę rubli, utrzymywaliśmy stosunki z sobą... Był to wysoki człowiek, nie żaden gad, miał kolosalne, ale to, rozumiecie, kolosalne zdolności do interesów, chciał być takim, uważacie, Rotszyldem polskim, zakładać pisma, teatry, bibljoteki, wznosić pomniki... Ale ten Grunwald Wiwulskiego, to „knot“, zupełny „knot!“ Jakby z drzewa wystrugał! Też się wybierał do Persji. W tem przyjechał tam pewien paskarz, kanalja, powiadam wam, piękna, stylowa, jak z kinematografu, uuu, mocny człowiek, bez żadnych skrupułów... Łotr — pierwsza klasa! Wszedł niby w spółkę z tym moim przyjacielem, mieli razem miljony zrobić — tymczasem nagle, pewnego pięknego poranku, umarł... Co takiego? Zastrzelił się! Dziwna rzecz — na szyi miał zaciśnięty ręcznik i postrzał w tyle głowy... Jakże? Naprzód sam się udusił, a potem się zastrzelił? A może — naprzód się zastrzelił, a potem sobie ręcznik na szyi dla pozoru zawiązał? Rozumiecie to, Zaucha, rozumiecie?
— Dziwna historja! Nie z takiemi szczegółami, ale to samo — o śmierci wspólnika — opowiadał mi dziś Piotrowski! Znacie go przecie z Taszkientu! Mówił mi, że się tam z wami widywał!