Zaucha zdziwił się...
Popiołka, jakby go naraz coś ukłuło, wyprostował się, obie ręce wsadził w kieszenie i bystro, trochę badawczo spojrzał na niego.
— No! Piotrowskiego nie pamiętacie? Tego pięknego „gentlemana“, co to ma taką śliczną żonę, panią Lutę... Nie przypominacie sobie? Z Taszkientu? Mówiła mi nawet o was...
— Mówiła? Co mówiła? — wyjąkał Popiołka.
— No, nic, broniła was. Mówiła, że nie wierzy, żebyście mogli działać z niskich pobudek. Coś tam takiego...
— Aha! To znaczy, że ta kanalja napadała na mnie!
— Jaka kanalja?
— Piotrowski, ten ludożerca... Więc wy się z nimi spotykacie?
— Przypadkiem raz jadłem z nimi obiad w „Kole Pań“...
Popiołce podejrzliwie błysnęły oczy.
— A może — słuchajcie, Zaucha! — może wy od nich przychodzicie? Mówcie otwarcie!
— Od państwa Piotrowskich? Nie. Przyszedłem z własnej inicjatywy. Cóż, do djabła, nie wolno mi?
— Uważajcie! Może oni was nasłali, nakręcili... Przypomnijcie sobie... Może półsłówkami...
— Mówię wam, że nie. Oni nie wiedzą nawet, że my się bliżej znamy... Zresztą, gdybym przychodził od nich, nie kryłbym się z tem... Wogóle — dziwię się bardzo. Nazywacie Piotrowskiego kanalją, mówicie o nim z taką złością, a mnie on się bardzo podoba i nigdy nie zauważyłem...
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.
XXI.