Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

wiecie, morfiniści są na kobiety niewrażliwi, a on chciał — klin klinem — morfinę kobietą wybić. No i — zawrócił biedaczce głowę. A kobiety — wiecie — czułe są na poświęcenie, wrzody ustami wyciskać, taka chorobliwa perwersja... Jej ten mąż zdrowy byk był, myślała sobie, że nawet nie poczuje, jak ją straci, a ten — sól świata, gagatek piękny, kwiat więdnący, genjusz bez teki, Petronjusz... Postanowiła go ratować, no... i... tak. Poszła z nim. A Piotrowski, żeby od jej męża mieć spokój, ubrał go w jakieś śledztwo...
— Więc to tak? Przykra historja. No, tonący brzytwy się chwyta...
— Ale cóż dalej? Przecie Piotrowski ma w kraju żonę i dwoje dzieci, dwóch synów!
— Wy to na pewno wiecie?
— Masz! Sam z nim jeździłem do jakiegoś wróżbity, Sarla, który mu wykładał coś z kart, bo Piotrowski jakiś czas niespokojny był o żonę... Przecież to wszystko działo się w moich oczach... Fotografję jego żony z dziećmi miał Szymkiewicz, który wybierał się po jego rodzinę do kraju! Bo, dziwna rzecz, Piotrowski, choć z Rosji mógł był uciec, nie uciekał i siedział tu wciąż... O to nawet była wielka awantura... Na fotografji żona napisała Piotrowskiemu jakąś dedykację, z której jasno wynikało, jak i co... Szymkiewicz, „kiwnięty“ przez Piotrowskiego, domagał się odszkodowania, jeszcze tam coś było, no i naraz Szymkiewicza wsadzono do dziury, jako szpiega, bardzo na rękę Piotrowskiemu.
— A wiecie wy, że ten Szymkiewicz prawdopodobnie tu jest?
— To i wy go znacie? Skądże?