Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z Kijowa. Bardzo mało zresztą. O ile się nie mylę, widziałem go wczoraj także w „Kole Pań“... Ba, to ciekawa historja... Mam wrażenie, że Piotrowscy tropili go...
— Jeśli Szymkiewicz tu jest, to bomba gotowa pęknąć, bo to też kwiatuszek... Ale w takim razie i pani Lucie grozi... Wyobraźcie sobie, ona najmniejszego pojęcia nie ma... Piotrowski wmówił w nią, że tu się żenić nie może, dopiero w kraju... Ona nie wie nawet, że on żonaty... To taka czysta kobieta... Głupia, jak but...
— Czemużeście wy nie przestrzegli?
— Ja? ja? Właśnie ja nie mogłem. Mąż? Wsypany był w skandal z intendanturą, a Piotrowski miał od tego skandalu klucze... Szymkiewicz byłby to zrobił dla pieniędzy, ale dlatego też nie uwierzyłaby mu. A cóż znaczy fotografja z jakimś kobiecym napisem? To każdy mógłby sfabrykować... Miałoby to znaczenie tylko wówczas, gdyby to potwierdził ktoś, komu ona wierzy...
— Czekajcie, Popiołka! Może to przecie tak źle nie jest. Istotnie. Skąd pewność, że ta pani na fotografji to żona Piotrowskiego?
— Sam mówił.
— Mógł blagować. On się często głupio chwali dla kawału. Przypominam sobie, że i ja widziałem ją u niego na biurku... Trzy głowy, idące nawskos przez fotografję?...
— Właśnie. Widzicie: on może powiedzieć, że to jego siostra, ale ja wiem, wiem na pewno, że to żona...
— Tożby się przecie raczej rozszedł jakoś z panią Lutą?