Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

— Nie da się zrobić. Niby jak? Porzuciła dla niego męża, poświęciła się... Przytem — ona chora na serce... Piotrowski tchórz nie ma tyle odwagi cywilnej i otwarcie nie śmiałby jej powiedzieć, że poprostu przypiął ją sobie jak kwiatek do klapy surduta... Jemu tu już jest źle, więc powoli, powoli wędruje do Szwecji... Naprzód Moskwa... Stąd często jeździ do Pitra... Raz pojedzie i nie wróci... Chyba tak, to możliwe... I jeszcze okradnie ją z tych brylantów, które jej kupił. Okradnie ją i ucieknie. A jeśli Szymkiewicz jest, sprawa się skomplikuje, bo on gotów uderzyć. Psiakrew, Szymkiewicz nie będzie żartował! żal mi kobiety!
— A cóż on może zrobić? — pytał oszołomiony Zaucha.
— Będzie chciał zgubić Piotrowskiego.
— Tak się mówi!
— Mówię wam, Szymkiewicz ma czem uderzyć. Ja wiem. Bo widzicie, Piotrowski wypuścił w Taszkiencie z rąk pewne papiery bardzo brzydkie, a te papiery ma prawdopodobnie Szymkiewicz...
Zaucha zniecierpliwił się.
— Co wy za „Räubergeschichten“ opowiadacie, Popiołka, zlitujcie się!
— A wy, Zaucha, wracajcie do kraju i zostańcie nauczycielem gimnazjalnym. Wy wiecie, co to człowiek!
— Różni są ludzie!
— Bardzo.
Ktoś zapukał do drzwi.
— Co za cholera znowu! — zawołał Popiołka. — Czego?