Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

— Cóż to ty opowiadasz? — zniecierpliwił się trzeci. — To niby po twojemu Rumuni zajęli Kiszyniow?
— A to kakże!
— Kłamiesz! Kiszyniow nie zajęty!
— Niech ci będzie nie zajęty, a ja w Kiszyniowie tym twoim cały miesiąc w rumuńskim szpitalu leżałem. Dopiero niedawno wypuścili.
— Nie można tobie wierzyć. Ty kłamiesz. Nie mogli Rumuni zająć Kiszyniowa. Jakżeby oni śmieli? My z nimi nie wojujemy.
— A co takiego? Daj ognia, towarzyszu? — przysunął się czwarty i przy rozdmuchanym żarze papierosa spojrzał mu w twarz. — Mówisz, że z rumuńskiego „plenu“ jedziesz? A kto tobie kazał to mówić? Widziałeś ten „plen“ na własne oczy?
— Połno gawarit'! Nikt mi nie kazał.
— Wieści takie fałszywe rozpuszczają, żeby Rosję rewolucyjną hańbić i niepokoić.
Zakotłowało w wagonie. Odezwały się głosy:
— Durak! Niczewo nie znajet! Dieriewnia! Duraczjo!
— A mnie to co? Szczęśliwy, że wypuścili i że do domu jadę. Niech będzie po waszemu!
Uspokoiło się trochę, ale tuż odezwał się niski, spokojny głos:
— Tak ty w samym Kiszyniowie leżał, „sołdatik?“
— Zostawcie już! — zniecierpliwił się naciągany.
— Nieee. Dlaczegóż? Ja przecie też z rumuńskiej niewoli jadę!
— Ot, już i drugi jeniec rumuński się znalazł! — krzyknął ktoś zniecierpliwionym głosem. — Ech, wy, „zielona armja!“