Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.
XXII.

Kolacja była znakomita. Zakąski zimne, kilka patelni, pełnych skwierczącego w gorącym tłuszczu, jabłkami pieczonemi garnirowanego, czerwonego mięsa, nasmarowanego musztardą, której ostra woń łechtała nozdrza, mieszając się z odorem machorki i spirytusu. Na drugie dano tłustą, dobrze poprzerastałą wędzonkę z kapustą i grochem, zaś Utopja, krzątający się na „szarym końcu“ stołu przy wielkim samowarze, wysyłał w świat szklankę po szklance, dymiącą tęgim grogiem.
Zaucha, usadowiony przy stole przez Popiołkę, który go nikomu nie przedstawił, jak gdyby uważając tę ceremonję za zbyteczną, sam też nie palił się do zawiązywania nowych znajomości w tych „kołach“ rewolucyjnych i cały oddał się miłej roli odkarmiania się. Odkąd przyjechał do Moskwy, chodził stale głodny i choć opędzał się, jak mógł, szatańskim pokusom, stół, zastawiony „święconem“ wielkanocnem, stawał się coraz częściej jego nasennym tematem. Jadł z apetytem człowieka wygłodzonego i z żarłocznością chorego na głód imaginarny, każący się najeść na zapas.
Anarchiści też nie próżnowali. Popiołka pochłaniał olbrzymie porcje, z łakomstwem, jakie zwykle zauważyć można u organizmów wyczerpanych. Żukow umilkł i cały skupił się w talerzu, Drozdowski żuł energicznie, wodząc tępem, zamglonem spojrzeniem po twarzach współbiesiadników, a kościste, przemarznięte, czerwone „graby“ Atolla wyciągały się z niewiarygodną elastycznością, jakby były z gumy, i sięgając z jednego końca stołu, porywały i unosiły