Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

to płaty szynki, to zdziebka kiełbasy, to fury ziemniaków lub kapusty. Zdziwiony i zafrasowany, smakując, przymlaskując i mrucząc, karmił się Utopja z systematycznością, która ściągnęła na siebie uwagę Zauchy, mimo że poza swym talerzem zpoczątku nic nie widział. Dokładny ten anarchista tak jakoś podzielił sobie mięso, jarzyny i chleb, którym z talerza wycierał tłuszcz w myśl przedziwnie subtelnego programu geometrycznego, że kiedy nabierał na widelec ostatni kęs mięsa z kapustą, na talerzu został mu ostatni kwadracik niewytartego tłuszczu, a w ręce ostatni kawałeczek chleba. Jeden zgrabny ruch widelcem z nadzianym chlebem — i talerz był czysty, jakby wymyty. Był to cud techniki systematycznego i planowego jedzenia. Po dokonaniu go Utopja westchnął głośno, z impetem rzucił widelec i odepchnął talerz daleko od siebie. Tylko jego wargi, poczerwieniałe od jedzenia, przez chwilę pomlaskiwały jeszcze zcicha.
Dokoła stołu i w kątach pokoju rozsiadło się około trzydziestu osób, figur ciemnych, ubranych napół po wojskowemu; niektórzy mieli nawet rewolwery u pasa. Twarze były naogół twarde, posępne, chmurne, niektóre prawie bez wyrazu, drewniane czy kamienne, inne złe, fałszywe, jeszcze inne — wprost odpychające. Głosy pomrukiwały gderliwie, po chłopsku, słowa z warg ciekły powoli i monotonnie, jak krople zimnej wody z rynny. Coś niby obojętnego lecz niepojęcie ciężkiego, niemo tragicznego i surowego było w tych ciemnych twarzach i mocnych głowach, od których pociesznie odbijała miękka twarz pięknie ufryzowanego Żukowa, mikrokefaliczna, ptasia główka Drozdowskiego i szeroka, jak łopata, su-