Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

— Abyście wiedzieli, towarzyszu, że tej właśnie waszej najprostszej sztuki ludzie nie umieją. Rozciąć! W najgorszej podłości będzie żył — a ciąć się boi, niewolnik! Tu, w tym kraju, był człowiek, który to wiedział i chciał ludzi tej sztuki nauczyć. Ten ludzi uczył, że przy swem słowie, przy swej prawdzie trzeba stać do końca, w największej męce. Że słowo to jest życie. On ciął i rąbał — a tego słowa od nikogo nie usłyszał. Zginiesz, czy będziesz błaznem, czy człowiekiem, ale mało ich było, co zginęli, jak ludzie, woleli zdychać jak błazny. I widzicie, Topór — tej mocnej duszy ani wyrąbać z narodu nie mógł, ani wytopić na wolnym ogniu, ani wygotować w kotle. Cierpieć, umierać, to oni umieli — ale otrząsnąć się i rąbnąć — nie.
Zgrzytnął zębami i uderzył pięścią w stół.
— Wielki był człowiek, Iwan Groźny! Zaucha! Za zdrowie Groźnego!
Ale Zaucha plunął w jego stronę jednem jedynem słowem:
— Błaznujecie!
Błysnęły zdziwione oczy Drozdowskiego, Popiołka pobladł, rozmowy przycichły. Z kąta wyrwało się ciche „to utopja!“
— Mówicie, że błaznuję, tak powiadacie, Zaucha, tak myślicie?
— Pewnie, że tak!
— To nie rozumiecie, że aby ból zadać, trzeba go w sobie przeżyć, trzeba go w sobie mieć. Skądże wiecie, że boli, jeśli was nie boli! Czerwony car opętany był bólem.
— Bluźnierstwo! Kogóż to rozpinacie na krzyżu? Nerona? W głowie wam się przewróciło.