Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chcę! Nie chcę! — bronił się Zaucha. — Ja to znam! Też widziałem!
— Widzieliście, jak krzywdzą... Nieraz może was krzywdzono... Coście zrobili?
— Rozcięliście? — rzucił Topór.
— Aha! A teraz chcecie budować. Państwo wybudujecie, to nie jest żadna wielga rzecz. Czytałem — i „czarni” nawet mają swoje państwa i parlamenty... Ale jakie wy życie wybudujecie?
— Tak samo dobrze i wy możecie zbudować...
— Właśnie. Na to mamy gwery w rękach.
— Bratnią krew rozlewać?
— Jak trza, to trza! Trza się postawić, inaczej o nas zapomną! — warknął Topór.
— Z Moskalami na własny kraj chcecie iść?
— Chodzili inni, możemy i my!
— Dobry Moskal lepszy od złego Polaka.
— Roboczy lud wszędzie równo uciskany!
— Robotnik nie ma ojczyzny, ani narodowości.
— Panowie mu ją wzieni!
— Co ta brat! Puste słowo! Różni są bracia!
— Czekajcie! — wołał jakiś niepozorny, żółty, czarno obrośnięty człowieczyna. — Ja wam opowiem — o bracie! Zobaczycie — nie ustrój społeczny, nie państwo, na które się winę zrzuca — ale człowieka, samą duszę! Z dobrymi ludźmi w każdym ustroju wyżyje! Ze złym i w niebie nie wytrzyma!
— Gadajcie, Eneaszu, gadajcie!
— My tu, widzicie, Zaucha, mamy pewien zwyczaj — odezwał się Popiołka. — Wieczorem pokolei opowiadamy sobie różne pouczające „kawałki”: — o miłości ojczyzny, o miłości małżeńskiej, macie-