choć liczna, żyła w dostatku. Dzieci tam była kupa, dziewczęta i dwóch synów, Ryszard i Genek.
Wybił się Ryszard. Jak powiedziałem — sprytny był. Szesnaście lat mu było, kiedy zdał maturę w szkole realnej i jazda na technikę. Tata go zawiózł, zaopatrzył, ażeby zaś chłopiec w kłopocie nie był, otworzył mu kredyt u krawca. Nie minęło pół roku — dostał stary rachunek za dwanaście garniturów.
— Stroił się smarkacz! — odezwał się głos.
— Nie. On tylko starego tak ubrał — sam chodził w jednych portkach, bo co od krawca wziął ubranie, to sprzedał! Ano, kiedy się sprawa wydała, pocisnął stary trochę żydów i — jazda do Lwowa. Jużci, że Rynio na niego nie czekał — ale zwiał. Dokąd? Bóg wie.
Dopiero po jakimś czasie wydało się — bo jeden znajomy napisał do starego aż z Królestwa, z pod Częstochowy gdzieś, że tam Ryś u niego był, bardzo zbiedzony, niby aktor jakiejsik trupy prowincjonalnej, że on — ten znajomy — dał mu u siebie nocleg, za co Ryś ukradł mu parę kandelabrów srebrnych i zwiał. Ano, duś-że stary znowu żydów i funduj kandelabry! Chcieli się już do Rysia na dobre zabrać, aż ci skruszał i wstąpił do klasztoru, do Paulinów... Książeczkę do modlenia nawet napisał...
Tylko że to nie trwało długo, bo się zakochał, z klasztoru uciekł i ożenił się. Były tam jeszcze inne kawałki, ale o tem wam teraz opowiadać nie będę, bo to nie należy do rzeczy. Dość na tem, że skruszony powrócił do kraju, odsłużył wojsko i został urzędnikiem.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.