Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/193

Ta strona została skorygowana.

Opowiadający urwał i zamyślił się.
— Dalej! Dalej! Popij se... W gardle mu zaschło.
Mały człowieczek podniósł swą żółtą, zarośniętą twarz i spojrzawszy wesoło czarnemi oczkami, rzekł:
— Kiedy to nie tak łatwo przebić się przez te wszystkie łajdactwa! Zabawne bardzo. Ale — mniejsza o zabawę, trza się rzeczy pilnować. Żył Ryś. Służył w wywiadowczej służbie austrjackiej, mówili, że i w rosyjskiej — czort go wie. Wygrzebał jakąś sławną kiedyś śpiewaczkę, wskrzesił ją, obwoził ją po świecie i zarabiał. Sprawiedliwy był — wszędzie dawał po dwa koncerty. Na pierwszym gwizdała ta stara lokomotywa, na drugim publiczność, obie strony były zadowolone, a najwięcej Ryś. Potem znalazł se znów drugą, młodszą, ładną — tę znów wywiózł do Wenecji. Tam śpiewała na kanałach, a on ją sprzedawał bogatym Anglikom. Zawsze był za wspólnością kobiet. Służbę rzucił, żona mu, na szczęście, umarła. Dzieci oddał na wychowanie swoim rodzicom, sam wplątał się w jakiś cyrk i inne przedsiębiorstwa, jeździł po świecie, coraz więcej pierścionków miał na palcach, coraz większe brylanty w szpilkach do krawatów, coraz dłuższe futra.
— I coraz droższe kochanki! — dało się słyszeć czyjeś ciche westchnienie.
— Coraz droższe kochanki to miałbyś ty, Atoll! — zwrócił się w jego stronę opowiadający. — Raz dlatego, że dla ciebie, stara prostytuto, pieniądz to jest miłość, a powtóre, że, jako wieczny sutener, marzysz o tem, aby raz mieć drogą kochankę. I to u ciebie jest ludzkie i mimo całą podłość — ładne.