Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

powodziło i daleko mu było do sławy i świetności Rysia. Głupi był, jak but — więc został aptekarzem i tułał się biedak z apteki do apteki, piguły kręcąc. Że jednak był przystojny — wysoki blondyn z fryzjerską twarzą, ze złocistą brodą, miał duże, niebieskie, bezmyślne oczy i za długi język, seplenił — że jednak był przystojny, a przytem zawsze, jako pigularz, naperfumowany i cukierki miętowe wciąż gryzł, więc miał takie szczęście do kobiet, że aż syfilisa dostał.
— Klawo!
— Tego to Genka Ryś postanowił uszczęśliwić. Przyjechał naraz do niego, sprawił mu kajzerok, wizytowe spodnie, cylinder, inne portki kazał odprasować i powiada mu: — Ty się, bracie, marnujesz, ludziom się wysługujesz, na cudze konto ludzi trujesz, żal mi cię i dość tego. Pomyślałem o tobie, Ożenisz się, będziesz miał rodzinę, kupisz se aptykę. — Ale! — ucieszył się Genek. — Żebyś wiedział! — obiecał mu Ryś. No i, nie zwłócząc, jazda do Warszawy. Wyszukał tam wdowę, porządną, zamożną, młodą, co sama jeszcze świata używać chciała i dlatego niewygodnie jej było z córką. Tę córkę dalejże Ryś stręczyć swojemu bratu. Opuścił trochę z posagu, że młoda „stara“ na córce jeszcze zarobiła, pokazał jej brata z ufryzowaną, pachnącą brodą i w zaprasowanych spodniach — i jazda.
— A że ta panna go tak zaraz na zawołanie zechciała! — zdziwił się ktoś.
— Coby miała nie chcieć? Ledwie jej szesnaście lat było — właśnie skończyła pensję. Powiedzieli jej, że jak wyjdzie zamąż, będzie mogła wszystkie zakazane romanse francuskie czytać, obiecali jej pia-