Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/197

Ta strona została skorygowana.

nino, a on, ten Genek, ładny był z wierzchu, no, blondyn. Więc Ryś inkasował posag, prawda jest, kupił bratu aptekę, najął mu mieszkanie, umeblował, panna dostała elegancką wyprawę, wszystko było, jak się patrzy. Wtedy dopiero Ryś — weksle! Podpisz, bracie, i bądź szczęśliwy!
— A potem aptekę djabli wzieni, co? — zaśmiał się Utopja.
— Ale gdzież znowu! Ryś był mądry! Ot, w biedzie przypadkiem tylko się znalazł, chwilowo. Trza mu było poprostu tych paru weksli na pokaz, że niby zawsze ratunek ma, ale potem bez tego się obszedł! Zato jakie szczęście Genek miał zobaczycie.
— Ta jego młodziutka żona, dziecko szesnastoletnie, dobra była, niezepsuta, inteligentna. Wyobrażała sobie po swym blondynie Bóg wie co, a on jak but! Pała zupełna, głupiec, tyle tylko, że tym językiem seplenił. Ona do niego o sentymentach, a on do niej o mydełkach. Dopieroż po pewnym czasie ona do różnych tam szwagrów i krewnych mówi: Tak mu do twarzy w kajzeroku i cylindrze, a taki głupi! — No, za późno było. Zrozumiała młoda kobieta, westchnęła i powiada: — Może to i dobrze, że mąż głupi, byle ino był. Przyjdą dzieci, wychowam sobie towarzystwo, młoda jestem, będę jeszcze mogła syna uczyć, jak pannom głowy zawracać. — Właśnie, żeby tylko te dzieci przyszły! A tu taka była rzecz, że ten blondyn był do tego wszystkiego przez jakiś czas na utrzymaniu u jednej starej wdowy i ta go tak wyprasowała, że już nic nie miał do stracenia. Mija rok, dwa, trzy, cztery — dzieci nie przychodzą. Mąż głupi i do niczego. Za dużo. Więc Ela — bo nazywano ją Elą —