Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/198

Ta strona została skorygowana.

zgniewała się, zniecierpliwiła. Pomyślcie sami: Jak ona pomału przychodziła do zrozumienia. Jak w nocach bezsennych płakała i myślała i wreszcie zobaczyła, że młode jej życie zniszczone jest. I jak wkońcu dopiero poznała, że to ktoś zupełnie obcy, ktoś, co na nią nawet nie spojrzał, rzucił ją sobie pod nogi, w błoto, jak się pnie rzuca w błoto rozjechanego gościńca. Bo jemu ona i ten jego brat, Genek, na to tylko byli potrzebni, żeby mógł przejść po nich dalej. Co miała robić? Matka się jej wyzbyła, mąż do niczego, życie złamane — chciała sobie krzywdę powetować, wdała się w stosunek z kimś ta. Miała z nim dwoje dzieci — ale jużci, wydało się to, on się pochwalił sam, zaczęli się ludzie wyśmiewać, ukuli jakieś tam przysłowie, czy wierszyk, bawili się tem... On, Genek, też się gryzł. Jakie między nimi były rozmowy, możecie sobie wyobrazić. Miał aptekę czystą, dużą, subjektów kilku, kancelarję, listowy papier z firmą, mydełka różane, cukierki miętowe. Z ust mu pachniało, jak ze słoja, ale z duszy smród szedł obrzydliwy. Uderzył mu z tego wszystkiego syfilis na mózg — zwarjował, zamknęli go w szpitalu i dopiero się pokazało, co miał w duszy. Strach! Okropny strach! Kary się jakiejś bał, sądu... Umarł w męce. A teraz sobie znowu wyobraźcie tę żonę, co męża syfilityka miała. Jakże ona mu oddała tę swą szesnastoletnią młodość, czystość, niewinność, a on za to truciznę mógł w nią wsączyć...
— Cholery burżuje! — pokręcił głową Topór.
— I cóż? Aptekę trza było sprzedać — i sprzedało się. Tyle, że się posag wrócił. A do tego posagu — zmarnowane lata, mąż, który umarł na syfi-