Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/201

Ta strona została skorygowana.
XXIV.

Jeszcze ten i ów mruczał pod nosem „Każdy młody, młody, młody“, kiedy na całą salę odezwał się Popiołka:
— Towarzysze! Po raz nie wiem już który zobaczyliście na przykładzie, podanym przez Eneasza, że prawa burżujów służą tylko do uświęcania zbrodni; rozumiecie to? Dzielny Ryś wszedł w ich istotę i prześlizgnąwszy się zręcznie między paragrafami, których tępość i bezmyślność jest wszystkim znana, istotnie pożarł swego brata i jego rodzinę. Był to urodzony ludożerca, człowiek o instynktach dzikich; pojmujecie mnie? Ja jednak pokażę wam człowieka dobrego i uczciwego, który — właśnie trzymając się wszystkich praw moralnych — zjadł wkońcu sam siebie i swoją rodzinę, z czego pokaże się to, co my, anarchiści, zawsze twierdzimy, a mianowicie, iż człowiek jest dobry, a tylko bezdennie głupie przesądy ludzkie, zwane prawami, niszczą go i robią z niego potwora. Opowieść moja jest najzupełniej prawdziwa, jak to będzie mógł potwierdzić — świadek najzupełniej wiarygodny — jeśli potwierdzić zechce. Będzie to krótka opowieść o zbrodni uczciwego człowieka. Bierzcie „bałałajkę“, Atoll, a akompanjujcie inteligentnie, wy, „kiczu“ chodzący... To nie będzie kołysanka dla starych dzieci.
Popiołka był blady, spokojny, drwiąco uśmiechnięty. I ten jego uśmiech był bardzo zły. Kiwnął głową na znak podziękowania Utopji, który mu przez stół posłał nową szklankę grogu, a kiedy się sala uspokoiła, zaczął mówić: