Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

— Był to młody, porządny chłopak z przyzwoitej rodziny. Skończył gimnazjum i chodził na uniwersytet w Krakowie, skąd na czas feryj wyjeżdżał do domu, do Warszawy, gdzie miał rodzinę, nie bogatą, ale zamożną. Kilka pokoi, kucharka, „młodsza“, wygody; pojmujecie mnie? Młody człowiek — niech się nazywa Wiktor, tak jak Drozd. Co ci to szkodzi, Drozd? — miał trochę własnych pieniędzy po babce, a nie potrzebując z nich nikomu składać rachunków, bawił się — zresztą umiarkowanie. Rozumiecie — drugie śniadanko w towarzystwie kolegów, wódeczka, kanapki z kawiorem, piwko, „czarna“ z „bananem“ — jak to w Warszawie przed wojną było w modzie powszechnie. Były to zabawy niewinne i nieszkodliwe. Do dziewcząt nasz Wiktor zbliżał się rzadko. Nie dlatego, żeby mu się nie podobały, ale ponieważ nie był przystojny, nie sądził, żeby się mógł podobać, a nie chciał dawać się brać na kawał. Nikomu się z tem nie zwierzał — jednakże przykro mu bardzo było i trochę wstyd. Jakże to? Każdy ma swoją, wszyscy opowiadają, jak to kobiety na nich lecą, a on musi zawsze płacić. Bardzo mu to było nieprzyjemnie.
Pewnego razu wrócił do domu trochę urżnięty, więc śmielszy. Otworzyła mu „młodsza“, fertyczna, przystojna subretka warszawska, z zadartym trochę nosem i świdrującemi oczami, niebardzo kąpana i rosołkiem zlekka zalatująca, ale świeża, snem zarumieniona, ciepła... Męstwo wezbrało w naszym Wiktorze, śmiało machnął się do niej, no i — udało mu się; rozumiecie to. Stało się to w przedpokoju, przy blasku naftowej lampki kuchennej — elektryczności wtedy jeszcze wszędzie nie było — na