Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

— Jużci! Ale zawsze on dobrze zrobił, ten Wiktor...
— Dobrze, pewnie że dobrze! — zgodził się Popiołka, a głos jego zadrgał kpiącą, szyderską nutą. — Zobaczycie, ile szczęścia narobił! Otóż, rozumie się, rodzice się na niego pogniewali.
— Hołota, psiakrew! Dlatego, że ze sługą!
— A nie wolno im? Nie podobała się im, więc się pogniewali. Sługa nie sługa — nie chcieli. Nie wyklinali, nie cofnęli pieniędzy, ale nie chcieli jej mieć w domu, bo ich podeszła. Bardzo się tem zmartwił Wiktor, dobry chłop, zmartwił się za siebie, za żonę i za dziecko, — zabrał żonę — i jazda do Krakowa, kończyć nauki. Zamieszkali w jednym pokoju no i — zaczęło się. On chodził na uniwersytet, a ona nudziła się w domu. Spróbował z nią chodzić Wiktor do teatru, do kawiarni, na rozmowę z kolegami — co się jemu podobało, ją nudziło, co ją bawiło, jemu było wstrętne. Plunął na to, co lubił, chodził z nią do kabaretów, na muzykę, między głupich ludzi — zaś, żeby się rozerwać, popijał. Chciał ją uczyć — nie dała się. Naco jej? Skoro ona, dziewka, mogła se znaleźć takiego męża uczonego, widać — mądra jest dość. Każdy mądry dla siebie! — kłóciła się z mężem. — Tobie się to podoba, mnie drugie!
No więc, rozumiecie mnie, Wiktor zaczął pić. Z nauki nic. — Ale, Utopja, nie kłóć się, daj Drozdowi grogu, co cie obchodzi, urżnie sie czy nie? — Więc on wtedy zaczął pić na dobre. Jak raz poszedł, dwa tygodnie nie było go w domu. Pił i pił. Żarła go złość na żonę, na siebie i na rodziców, bo myślał sobie, że przecie mogli mu ją byli wychować jakoś,