Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

gdyby byli chcieli, a on sam nie umiał i nie miał siły. Aż tak puścił wszystko i nie było w Krakowie co robić.
Wtedy wrócił do Warszawy i został dziennikarzem. Z rodzicami — nic, nie chodził, nie pokazywał się. Zpoczątku trochę biedował, potem — jakoś poszło. Tylko z żoną znów źle! Bo ona znów, jak się na swoim gruncie znalazła, chciała się pokazać. Nowe suknie, kapelusze, do Doliny Szwajcarskiej z nią idź, do Opery — bransoletek chce, kolczyków, do chłopców robi oko, eleganci jej się podobają, a w domu wciąż ktoś tam z rodziny siedzi, z Pragi, czy z Powiśla — i szczuje, podmawia. Bronił się Wiktor jakiś czas, krzyczał, groził — ale co jej zrobi? Raz zaczął bić — zniosła, nie mówiła nic, wieczorem nie zastał jej w domu. U ciotki była i ciotka darowała jej złotą bransoletkę z szafirem. Bo to, rozumiecie mnie, był drań, chciwy lekkiego życia, i to wróciło znów! Co jej tam mąż, dzieci! Wyżyć się chciała, różowa, niebrzydka, próżna...
Umarł ojciec, potem matka, Wiktor dostał spadek, co na niego wypadł, kilkanaście tysięcy rubli. Chciał wrócić do Krakowa, skończyć uniwersytet — ona nie, w Warszawie pobawić się chciała. Kłócili się jakiś czas, wreszcie puścili wszystko — ona na stroje, on na wódkę. Zapił się już zupełnie.
Przyszła wojna — uciekli do Moskwy. Z pieniędzmi było źle, biedowali. Zamieszkali w robotniczej dzielnicy, w jednym z tych cichych zaułków w okolicy Pierwszej Mieszczańskiej. Żyli nędznie, bo on, co mógł urwać, urywał na wódkę. No, nie bardzo to zabawne, ale — prawdziwe życie człowieka opowiadam. Już on, ten Wiktor, widział, że