Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

sakami” — dla szyku. Siedziało się w ogromnej sali, całej obrosłej przeróżnemi krzewami, pod subtelnemi, rzadkiemi palmami albo w altankach, wystrzyżonych w drogiej, hodowanej zieleni. Myszkowali po tym ogrodzie zamurowanym panowie, błyszczały jak motyle lub kwiaty kobiety, piękne, pachnące, barwne. Piło się, jadło się owoce z ciepłych krajów, gadało się, a niby zdaleką, z zamkniętych gabinetów, dolatywał stłumiony, słodki szum wielkiego, śpiewającego chóru. Lub też siedziało się w wielkich, szkarłatnych, wyzłacanych gabinetach. Na bieluśkim obrusie kwiaty, srebra, kryształy, różnobarwna piramida owoców, zielono — złociste albo purpurowe winogrona krymskie, złote gruszki, granaty, szczerzące szkarłatne zęby, żółte „kaki” japońskie, banany zielone, jabłka różowe jak buzie dzieci — w kryształach wina perliste, w srebrnym kuble na lodzie szampan, dokoła pod ścianami ustawiony chór, pieśń szeroka, dźwięczna, czysta, zaś na środku pokoju tancerki dwie — dziewczyny gibkie, dobrze zbudowane, w ciężkich, czarnych szarawarach ażurowych, spiętych u dołu złotemi bransoletami, a nagie od piersi, białe, pełne, wykwitające z czarnego stroju. I kiedy chór śpiewał, bose, białe stopy tańczyły po miękkim, wzorzystym dywanie, błyskając różowemi, mieniącemi się, jak perły, paznokciami...
— Jak to se te, psiekrwie, bogacze żyją, co to wymyślają! — oburzył się Topór.
— Ano, pewnie, wybyście tego nie potrafili! — przyznał mu Popiołka. — To właśnie smutne, że bawić się już nie będziemy! Ale cóż Wiktor? Pojmujecie mnie, dla Wiktora „Strielna” stała się —