Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

dał na ziemię, gdzie stał — w restauracji, czy na ulicy, na mrozie... Odwożono go do domu, parę razy jednak zdarzyło się, iż ataków takich dostał, gdy był sam i żona jego bała się, że może gdzie w ten sposób zamarznąć, albo że go do koszuli obedrą i zamordują. Prosiła zrazu, żeby już, jeśli co, pić u nich, że jednak to do przyjemności nie należało, od czasu do czasu brano ją do towarzystwa. Marna to była zabawa — bo kobieta głupia, nie poprzestając na swej nędznej roli, chciała się bawić jak równa z równymi i udawała damę. Więc śmiano się z niej i z męża — a on i to znosił, byle mu wódkę zapłacono. A potem te jazdy sankami do domu. On w jednych sankach, pijany, ona w drugich, wciśnięta, między złych i pijanych mężczyzn. Zaś czasem zdarzało się, że ktoś, co mieszkał daleko, zostawał u nich i spał w małym pokoiku, dawniej odnajmowanym, ale teraz pustym, bo nikt nie mógł wytrzymać długo przy tem kłócącem się małżeństwie.
Tu Popiołka dopił swój grog, zażądał nowej szklanki i puścił naraz z twardem, złem postanowieniem:
— A raz tam spałem ja!
W sali zapanowała zupełna cisza.
Głowy słuchaczów pochyliły się na piersi, czoła pokryły brózdy głębokich, posępnych zmarszczek. Papierosy gasły — nikt ich nie zapalał. Ten i ów zcicha wychylał swą szklankę grogu. W posępnem milczeniu, falującem szaremi pasmami gęstego dymu, głos Popiołki brzmiał bezlitośnie, tragicznie.
— Wiktor na ulicy padł na bruk. Żona jego nie widziała tego, bo już sadzono ją na sanki. Dźwignąłem łajdaka — zleciała się służba nocna — zawołali