Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/214

Ta strona została skorygowana.

i uciec od tego wszystkiego daleko, daleko!... Zbudził się i on, ten Wiktor... Łóżko jego stało niedaleko drzwi, a moje znów po drugiej stronie, pod temi drzwiami. Otworzył je, popatrzył na mnie... Okropny, ze zjeżonemi włosami na łysiejącej, żółtej czaszce, sam żółty z czarniawą, brudną szczeciną na gębie, z zapitemi oczami... Pod siennikiem pogrzebał, butelkę z niebieskawego szkła wyjął i na „dzień dobry“ jak nie pociągnie... Widzę go, nędzarza, na sienniku, w brudnej, rozchełstanej koszuli na zaklęśniętych, włochatych piersiach, jak głowę przechylił wtył, a czerwonemi ustami objął szyjkę niebieskawej butelki i pije, pije... Wódka bulkocze... Przyszła do mnie jego żona, jak była, w koszuli, piersiami padła mi na piersi, drażni męża zdaleka... On nic... wódkę pije jak wodę święconą, odżegnuje się nią, oczy mu się zmieniły... Patrzyłem i ja, myślałem, że może skoczy... Nie, pijany był, oczom własnym nie wierzył, hańby swojej widzieć nie chciał. Dopił wódkę i zwalił się z łóżka na ziemię. Zostawiliśmy go żeby tak leżał, jak pies...
— Wiwisekcja! przemknęło Zausze przez mózg.
Spojrzał na Drozdowskiego.
Pijaczyna oparł głowę na stole, tak, że twarzy jego nie było widać.
Spał? Płakał?
— Takie-to, pojmujecie mnie, towarzysze, szczęście wynikło z tej uczciwości wielkiej! — zagrzmiał ironiczny głos Popiołki. — Co miał zrobić biedny człowiek? Nie ożenić się? Źle. — Ożenić się? Wynikło z tego upodlenie i koniec życiu. Nie da się żyć na tym świecie ani z cnotą, ani przeciw cnocie! To też i ten Wiktor spodlał do granic wszelkiej mo-