Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

— Puśćcie mnie! — krzyknął ochrypłym głosem, kiedy kilka rąk go chwyciło.
— Puśćcie go! — rozkazał Popiołka, wstając.
Ręce cofnęły się.
Drozdowski, zataczając się trochę, szedł ku Popiołce. W odległości paru kroków stanął i sięgnął do kieszeni.
Zrobił się gwar.
W gwarze tym Zaucha nie dosłyszał pytania, które Drozdowski ostro rzucił Popiołce wprost w twarz, ale wyraźna i kpiąca zabrzmiała odpowiedź rzeźbiarza:
— Zgadnij!
Drozdowski cofnął się jeszcze o krok i zmierzył prosto w jego pierś z rewolweru.
Rzeźbiarz stał wyprostowany, niemy, z pogardliwym uśmiechem na bladej, zmęczonej twarzy.
Czekał, patrząc na Drozdowskiego z pod zmrużonych powiek.
A wtem rewolwer drgnął — i zaczął opadać ku ziemi.
Wtedy Popiołka zamachnął się straszliwie i z całej siły uderzył Drozdowskiego w twarz.
Cherlak padł na ziemię.
— Ścierwo! — syknął olbrzym i zgrzytnął zębami.
A obcierając serwetą zakrwawioną dłoń, rzucił rozkazująco:
— Alarm! Druga i trzecia sekcja pod broń. Reszta pogotowie. Zbudzić rowerzystów.
Utopja już był za drzwiami.
Rozległ się stłumiony dźwięk dużego dzwonu.
Na górze, nad salą, dały się słyszeć liczne kroki i jakieś głosy.