żańscy. Wśród żołnierzy prostych, wśród typów silnych, mało skomplikowanych i wyraźnych, bez trudu poznawało się nierasowych, kundysowatych inteligentów miejskich, wątłych, przedwcześnie wyłysiałych, z twarzami, których młody — dzięki ogoleniu — wyraz miał w sobie coś zdziecinniałego, z oczami wystraszonemi lub drwiącemi, ludzi niepewnych siebie, poniżonych, nieszczerych i niemęskich. Byli to poprzebierani i chyłkiem do domów powracający oficerowie rosyjscy. Zausze jednak zdawało się, że są to sami żydzi.
W kłębach dymu, w ziemisto-żółtych szynelach i zsuniętych na tył głowy siwych „papachach“, wyglądało to wszystko na pierwszy rzut oka posępnie, groźnie, nawet dziko. Niektóre twarze były istotnie straszne, wszystkie chmurne. Ale w owych czasach mało kto się uśmiechał, a Zaucha zbyt dużo widział, aby wierzyć nieprzyjemnym pozorom. Żołnierze zachowywali się naogół poprawnie, spokojnie, nawet grzecznie. Kto mógł drugiemu zrobić miejsce, robił je z uszczerbkiem dla własnej wygody, kłótni ani bitek nie było, rozmawiano, prawda, ostrożnie, ale chętnie. Tylko bezwarunkowo nie mówiono ani o wojnie, ani o rewolucji.
Zaczęło się zwykłe życie w wagonie — wylatywanie po wrzątek, picie herbaty, zagryzanie chlebem, wreszcie palenie machorki.
Kiedy się w wozie trochę rozluźniło, Zausze udało się przysiąść na ławce. Ucieszyło go to bardzo, bo teraz miał już pewność, że do Moskwy dojedzie siedząco. Według ściśle przestrzeganych zwyczajów, których nawet rewolucja nie zniosła, nikt nie miał prawa ruszyć go z raz zajętego miejsca. I nikomu nawet na myśl-by to nie przyszło.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.