Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ma pan do Popiołki jaki interes?
— Poprostu — myślałem, czyby się go nie dało z tego sosu wyciągnąć. To bardzo zdolny rzeźbiarz, mój dawny znajomy...
— Wiem, wiem. I cóż? Nie znalazł go pan.
— I owszem.
— A, więc pan był u Popiołki? — ożywił się Piotrowski. — Widział się pan z nim?
— Widziałem. Cały dzień mam z tego powodu „katzenjammer“ fizyczny i... moralny. Niesmak w gębie i w duszy.
— No? Czyżby tak źle było? — prawie się zmartwił Piotrowski. — Nie może być! To bardzo ciekawe. Szkodaby było. Niech pan zaczeka, opowie pan żonie, ona się bardzo panem Popiołką interesuje. To pan przynosi ciekawe wiadomości. Proszę!
Otworzył furtkę i wprowadził go na słabo oświetlone podwórze bielejącej w głębi willi.
Zaucha zamierzał się w pierwszej chwili bronić, ale potem pomyślał, że to nie będzie miało sensu. Dlaczego się wymawiać? To, co Popiołka mówił o Piotrowskim — djabli wiedzą, jak to tam było! Popiołka ze świętego mógł zrobić aligatora, on w ludziach zawsze widział same ciemne strony, ten Karaib, tańczący z dzidą i nożem w zębach! A wieczorem i tak nie było nic lepszego do roboty...
— Właściwie to ja idę dla pani Luty? — szczerze powiedział sobie Zaucha, myśląc, że widok tej pięknej kobiety dobrze mu zrobi na nerwy po migrenie.
Piotrowscy zajmowali pierwsze piętro willi, wspaniale i z przepychem urządzone dwa olbrzymie sa-