Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

lony, zaciszną sypialnię z kominkiem, na którym płonął ogień i niewielką, dość nawet prymitywną, ale wygodną jadalnię.
— Sama jesteś? — spytał Piotrowski żonę, która otworzyła mu drzwi.
— Agnes jest. A więc wreszcie pan sobie przypomniał? — witała Zauchę, podając mu rękę.
Dłoń miała suchą, gorącą.
— Cenny gość! — rekomendował go Piotrowski. — Przynosi wieści od pana Popiołki.
— Co? Był pan u Popiołki? No i cóż? Co pan powie?
— Wszystko ci powie, ale posadź go naprzód i delikatnie z nim, bo ma migrenę...
— Może piramidonu?
— Już zażywałem, już mi lepiej, głowa nie boli i cały jestem na pani rozkazy...
— Wiecie co? — zaproponowała pani Luta. — Tu, w tych salonach, jest bardzo paradnie, ale w jadalni najlepiej się rozmawia... Chodźcie do jadalni, potem przejdziemy tu...
Agnes, gibka, giętka, uśmiechnięta, była w obcisłej sukni z jakiejś świecącej materji bronzowej, mieniącej się czarno-stalowemi pręgami.
— Wiecie, Agnes, pan Zaucha był u pana Popiołki! — obwieściła jej pani Luta, wskazując gościowi wygodne miejsce na kanapie.
— Kiedy? Kiedyście byli u niego? — zdziwiła się Agnes.
— Wczoraj wieczorem...
— No i jakże? Co pan widział? Niechże pan opowiada!