Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

— Minutkę jeszcze! — zawołał Piotrowski z jakiejś ubikacji, przylegającej do jadalni.
A wynurzywszy się stamtąd z kilku butelkami i metalową puszką, zwrócił się do Zauchy:
— Niechże pan teraz opowiada, ja zaś sfabrykuję coś, co przyprowadzi pana do równowagi po tej denerwującej wizycie.
— Więc nienajlepsze wyniósł pan wrażenie?
— Nienajlepsze, proszę pani! — westchnął Zaucha. — Jakiekolwiek byłyby pobudki, ideowe czy nie, to, co Popiołka ze swymi anarchistami uprawia, jest niewątpliwie zwykłym bandytyzmem.
Pani Luta aż ręce załamała.
— Niech mi pani wierzy, że ja życzę Popiołce jak najlepiej — mówił Zaucha — i dużobym dał za to, żeby go usunąć z pod wpływów tego otoczenia.
— Sądzicie, że na niego działają jakie „wpływy!“ — po rosyjsku wtrąciła Agnes. — Bardzo wątpię. Popiołka nie jest człowiekiem słabym.
— Fizycznie! — zgodził się. — Ale, jak wszyscy artyści, jest wrażliwy i otoczeniu ulega.
— Tam niema ani jednej wybitnej indywidualności.
— Tam jest atmosfera, a ta na Popiołkę działa. Bunt jako protest, romantyczna poza, bardzo łatwa, a niezmiernie jadowita krytyka, wreszcie nastrój, wieczne pijaństwo... Prawdę mówiąc, ci anarchiści wcale nie są anarchistami...
— Nie rozumiem pana! — przerwała znów Agnes z lekceważącym uśmieszkiem. — Jeśli ci ludzie nie są anarchistami, to chyba niema anarchistów na świecie!