Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

Korzystając z tego i on wybiegł na jakiejś stacji po wrzątek. Wracając z pełnym wody kociołkiem zobaczył wagon eskortowany przez „Krasnoarmiejców“, a wiozący do Moskwy uciekającą z Kijowa wojskową misję francuską i angielską. Aż w nim serce zabiło na widok inteligentnych, cywilizowanych główw siwych, rogatych „calotte‘ach“ i w płaskich, okrągłych czapkach „khaki“ z bronzowemi lwami.
— Szczęśliwcy, psiakrew! — myślał. — Pojadą sobie do Archangielska, gdzie na nich wiernie czekać będzie swój własny, elegancki krążownik i wygodnie, nie śpiesząc się, pojadą do siebie. Ale co! Jak to bydło zacznie się wyrzynać, odpłyną sobie na parę metrów i będą się temu przyglądali. Przegrali bo przegrali, ale wrócą do siebie, do domu. A ja co pocznę? Wojuj, jak nie masz piędzi własnej ziemi pod nogami, albo choćby tego krążownika! Ech, są szczęśliwe narody na świecie, są, są!
Koło południa zdarzyło się znów ciekawe „intermezzo.“ Ktoś bąknął, że wojska austrjackie i niemieckie zajęły Berdyczów i Żytomierz.
— Kto? Awstrijcy? Awstrijcy? Awstrijcy zajęli Berdyczów i Żytomierz? — śmiał się jakiś żołnierz. — Słuchajcie, towarzysze! Mówią, że Awstrijcy zajęli Berdyczów i Żytomierz!
Rozległ się głośny śmiech.
— A, może być, powiesz jeszcze, że oni i na Kijów pójdą? — żartował rozbawiony żołnierz.
— Nie wierzą w Austrję ci ludzie! — ucieszył się Zaucha.
— Wierno. Idą na Kijów. I bardzo być może, że już są w Kijowie.