Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/232

Ta strona została skorygowana.

— Modlić się będę.
Agnes roześmiała się.
— Nie wierzycie w siłę modlitwy, Agnes? — zwróciła się do niej pani Luta łagodnie.
— Nie.
— Ale w uroki i zaklinania wierzycie? A czyż nie modlicie się, deklamując wiersze? Zresztą na razie idzie choćby o utrzymanie kontaktu... Żeby pan miał Popiołkę na oku. Może się nadarzy sposobność, może się znajdzie rada...
— Tak, to dobra myśl! — pochwalił Piotrowski. — Niech pan do niego czasem zagląda... Niewiadomo, co się może stać...
— Zwracam tylko uwagę, że to pachnie „czrezwyczajką!“ — przestrzegała Agnes.
— Dlaczego?
— Anarchiści są tolerowani, ale i podejrzani o związki z monarchistami...
— Gdzież znowu? Anarchiści?
— Tu wszystko możliwe! — przyznał Piotrowski.
— Ostatecznie monarchiści mogą anarchistów zmajoryzować — rzekł Zaucha. — „Przyleją się“ do nich — jak się mówi w Krakowie — a jest ich niewątpliwie więcej, niż czcicieli czarnego sztandaru.
— A teraz wynoście się, panowie, bo muszę tu kazać nakryć do kolacji. Bierzcie z sobą szklanki.
Piotrowski zabawiał Zauchę przez chwilę opowiadaniem o swych interesach. Blaga, jakoby nie można było robić interesów za czasów bolszewickich! Oczywiście, nie jest to to, co dawniej, to znaczy — styl tych interesów jest inny. Możnaby je raczej nazwać grą hazardową — ale wygrać można dużo. Naturalnie, niezbędny jest wielki spryt, zdo-