I nawet poddać się nie było komu... Mój mąż, który dużo przecie widział, opowiadał mi.
— „Pan Piotrowski“, wy byliście na wojnie? — zdziwiła się Agnes.
Przez chwilę było zupełnie cicho.
— Ona z pewnością miała na myśli „tamtego“ — przemknęło przez głowę Zausze.
Piotrowski z brawurą podniósł głowę i spojrzał Rosjance w oczy.
— Kto wie? Może i byłem? — odpowiedział, obcierając spocone czoło jedwabną chusteczką.
Mówił głosem spokojnym, równym, zupełnie opanowanym, ale Zaucha czuł, iż ten głos był istotnie „opanowany“.
— Droga Luto! Opowiadałem ci, co słyszałem od pana Popiołki, opowiadałem ci, o czem się osobiście przekonałem w obozie dla jeńców, a co było tak straszne, że wprost mnie przeraziło, choć, doprawdy, dużo już w życiu widziałem. Z tego jednak nie wynika....
Przerwał.
— Czemuż się zaraz wszystkiem tak przejmować? Słabo ci?
Oczy młodej kobiety były wprost przerażone, twarz jej, pobladła, wylękniona, mocowała się przez chwilę ze wzruszeniem, wreszcie — osłabła. Nastąpił nagły wybuch płaczu.
— Eto czto takoje? — szepnęła Agnes.
Ale pani Luta wielkim wysiłkiem zapanowała nad sobą.
— Wyobraźcie sobie, że widziałam ducha! Albo że djabeł z za krzesła panny Agnes pokazał mi język.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.