Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo nie wiecie, ile piękna jest w cierpieniu! — mruknęła Agnes.
— A wy nie wiecie, ile piękna jest w radości. Co kto lubi! Bodajeście się udławili pięknem wszystkich cierpień całego świata, czego wam życzy wasz szczerze kochający. — Amen.
— Dobrze. Chluśnie ono potem od nas na cały świat!
— Ej, nie! — zaprzeczył Zaucha. — Od Bałtyku do morza Czarnego wykopiemy szeroki kanał i ustawimy na swoim brzegu karabiny maszynowe. Do tego czasu wy zaczniecie znowu chodzić na czworakach, a że wówczas już dzikich ludzi na świecie nie będzie, więc Papuasi, Buszmani, Siuksy i inne Angliki będą przyjeżdżały do nas i będą się wam, jako rarytetom, przez lornetkę przypatrywały.
Zaucha wygłosił to proroctwo z taką ponurą zawziętością i taką pewnością siebie, że nawet pani Luta wybuchnęła śmiechem.
— Widzisz, że można się śmiać! — zwrócił się do niej mąż z łagodną wymówką. — I naco te smutki, te łzy? Masz przecie piękne mieszkanie, salony, tualety, brylanty, masz wszystko; brak ci czego?
Tu w głosie wytwornego pana zadźwięczała nuta jakby handlowa. Zausze zdawało się, że słowa jego mogły znaczyć:
— Uważaj! Zobowiązałem się do pewnych świadczeń materjalnych. Zobowiązania dotrzymuję. Teraz ty zaczynasz ode mnie żądać rzeczy, których niema w kontrakcie!
Ale czem prędzej odsunął od siebie tę myśl, pełną jadu.
Pani Luta westchnęła.