Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Awstrijcy? Ani na krok z miejsca ruszyć się nie mogą! Co Awstrijcy! Sami ledwo na miejscu stali! Nasi ich nie puszczą!
— „Samostijniki“ z nimi idą.
— Jacy nasi? Może ty? Sam do domu uciekasz, a chcesz, żeby się drudzy bili!
— Tam jest front!
— G.... nie front, to ja ci powiem. Takie czasy przyszły, że nawet Awstrijcy mogą iść, gdzie zechcą.
Wybuchła kłótnia. Jedni dowodzili, że frontu niema, drudzy wyśmiewali Austrjaków, twierdząc, że oni do żadnej akcji zdolni nie są. Spór przerwał „Krasnoarmiejec“, który wyjął bolszewickie „Izwiestja“ z kieszeni i, nie wdając się w dyskusję, odczytał głośno komunikat urzędowy, donoszący o pojawieniu się pod Berdyczowem paru podjazdów austrjackich, wysłanych wyłącznie w celach furażerki, wszelkie jednak wiadomości, jakoby mogli zająć Berdyczów, są nieprawdziwe.
— Oto — komunikat urzędowy! — śmiał się zwiastun złej wieści. — Więcej wiem ja, który z pod Berdyczowa uciekałem...
— Tchórze uciekają! — mruknął właściciel „Izwiestij.“
— Ja cztery razy ranien był! Nie tchórz! A sam się bić nie będę, kiedy wy uciekacie!
— Ale temu, co nasze „Izwiestja“ piszą, przeczyć nie wolno! My, „Krasnogwardiejcy“, sami najlepiej wiemy, jak jest.
Po chwili milczenia zaczęto mówić o czem innem.
Dusza Zauchy rozszerzyła się szerokim, błogim uśmiechem.