Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Luta słuchała zamyślona, jakby senna, otulając się tylko szczelniej pledem. Jej cicha, słodka twarz stawała się dziecinnie bezsilną, bezwolną, pokorną...
A Zausze przywidział się biały gołąb, hipnotyzowany przez węża.

XXVII.

— Żałuj, że nie byłeś. Zupełny skandal!
— I pocóż mam żałować, że nie widziałem skandalu? — irytował się Zaucha.
— Widzisz, ty leżysz wciąż na łóżku, w tym ciemnym, posępnym pokoju, a to wywołuje niezdrowe podrażnienie. Musisz się czuć źle! — tłumaczył mu łagodnie Chrobak.
— Nie chcę być ani szczęśliwy, ani zadowolony! — mruknął Zaucha.
— Ale widzieć coś trzeba, przyjrzeć się życiu...
— Nie chce mi się. Pójdę i zobaczę — skandal!
— Ale to było ciekawe!
I nie zważając na mało zachęcające milczenie towarzysza, opowiadał:
— W kawiarence było pełno. Urządzenie nędzne, drogo — ale ludzi kupa. Powiadam ci, to zastanawiająca rzecz! Pomyśl sobie u nas, w takiej Warszawie, codzienne wieczory poetów i to jeszcze w czasie rewolucji! Pies z kulawą nogą by nie przyszedł! A tu — pełniusieńko!
— Snoby!
— Może być, ale to właśnie, że te snoby chodzą na wieczory poetów!