Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

pałkowatemi palcami, wyłaziły z pod spodni jak ogromne ślimaki.
Po ciosie, jaki go spotkał, przyszedł już trochę do siebie, ale minę wciąż jeszcze miał głupią, niewyraźną, zdziwioną, wystraszoną. Chcąc zapomnieć, rzucić się w wir różnych przedsięwzięć, nosił się z planem urządzenia teatru marjonetek, konferował w tym celu z Malinowską, sowieckim komisarzem dla spraw teatralnych, przedewszystkiem zaś namiętnie zajmował się gospodarstwem. W rzeczach żony znalazł parę garnków i mały „Primus“, który mu się nadzwyczajnie spodobał. Na tym „Primusie“ gotował — o ile oczywicie było co gotować. Szczęśliwym nazywał się dzień, w którym mógł dostać trochę ziemniaków i wędzonki.
Manja kucharska Chrobaka była w gruncie rzeczy zbawienną. Pusta kasa nie pozwalała na stołowanie się w „Kole Pań“, chodzili tam już obaj tylko na kawę i z utajoną nadzieją pożyczki. Żyli głównie tem, co Chrobak upitrasił. Ale wiele przyszło im zato wycierpieć od „świetnego Primusa“, który, zdając sobie dokładnie sprawę z decydującej swej roli, strajkował podstępnie i zdradliwie z typowo bolszewicką złośliwością. Cierpiał on mianowicie na chroniczne zatkanie jakiejś dziurki, bez której nie mógł się palić, a tak mikroskopijnej, że w całej Moskwie nie można było znaleźć odpowiednio cienkiej igły. W takich wypadkach Chrobak brał swój „świetny Primus“ za łeb i zakasawszy rękawy, trzymał go całemi godzinami pod wodociągiem, dopóki woda łaskawie dziurki nie przepłukała.
Właśnie teraz nieubrany, nieuczesany i pociągając często tkliwie a żałośnie nosem, stał przy wodo-